Ostatnie pare dni związane jest z ostatnimi szlifami pod kolejny już mój Cracovia Maraton. To będzie mój piąty start w ulicznym maratonie, nie ukrywam nigdzie, że celuję w złamanie 3 godzin i jeśli to zrobię – na razie zakończę swoją przygodę z płaskimi maratonami. Być może kiedyś zmienię zdanie, póki co mam w głowie o wiele ciekawsze i bardziej inspirujące plany 🙂
Ale nie o tym ma być dzisiaj. Dzisiejszy wpis jest bardzo spontaniczny (spontaniczność – nowość w moim życiu:D) – właśnie wróciłem z treningu, w zasadzie to z popołudniowego rozruchu – spokojnej dyszki bez zadyszki, mamy ostatni tydzień przed maratonem, więc to praktycznie same lekkie treningi, parę przebieżek i akcentów dla odmulenia. J est czas na trochę przemyśleń i na chwilę zatrzymania się.
Dużo dzisiaj myślałem o przeszłości – rzadko to ostatnio praktykuję, raczej żyję teraźniejszością i pracą nad swoimi celami. Ale dzisiaj się zatrzymałem i przypomniałem – dlaczego zacząłem i jaki wtedy byłem oraz co we mnie zmieniło te parę lat trenowania.
Pamiętam jak dzisiaj, kiedy pierwszy raz oglądnąłem filmik z Ironmana – o ten tutaj:
Pamiętam moje emocje związane z pierwszymi treningami, pamiętam ból w nogach, kiedy wstawałem rano z łóżka i nie mogłem zrobić pierwszych kroków oraz zdziwienie wszystkich znajomych, którzy dowiedzieli się, że zacząłem trenować biegać (trenowaniem to długo nie było).
Ale najbardziej pamiętam uczucie, które skierowało mnie ku trenowaniu – poczucie beznadziejności i brak celu i sensu w życiu.
Tak, chyba najwyższa pora, aby przyznać się do tego – to był mój powód, dla którego zacząłem trenować.
Byłem zagubionym studentem automatyki i robotyki, który przeżywał swój największy zawód miłosny i uświadomił sobie, że regulatory PID, równania różniczkowe i procesy stochastyczne to chyba nie to, co go kręci w życiu.
Trenowanie było tym, co mi zaczęło powoli pomagać. Mało tego – uważam, że gdybym nie zaczął trenować, na bank popadłbym w jakiś alkoholizm albo inny nieciekawy sport. Dotarło to do mnie dopiero po jakimś czasie.
I nie opowiem Wam cudownej historii – jak dzięki bieganiu odnalazłem sens w życiu, jak zacząłem zarabiać wielkie i upragnione pachnące pieniądze i jakiej to wewnętrznej przemiany nie doznałem. Owszem – sens się znalazł, pieniądze też a przemiana? Przemiana ciągle zachodzi.
Jest tego wiele w sieci, w co drugiej książce o bieganiu możecie przeczytać o cudownych zmianach, o przełomowych momentach (np. u Karnazesa, który w swoje urodziny nawalony w jakiejś knajpie stwierdził, że zostanie ultrasem i przebiegł od razu 50 km), które zmieniły komuś życie. Ja w to nie wierzę – przynajmniej w moim przypadku.
Ale głęboko wierzę w proces, jakim jest zmiana i szczęście, która ona daje.
Zacząłem myśleć i porównywać siebie sprzed tych 6-ciu lat, oraz siebie z dzisiaj i poniżej spisałem najważniejsze wnioski:
-
Każdy cel wymaga poświęcenia i odpowiedniej zapłaty.
Brzmi jak frazes motywacyjny z książki Tonego Robbinsa albo Kiyosakiego. Ale tak jest. Pamiętam jak byłem kiedyś zachwycony takimi książkami, codziennie łykałem Robbinsa, Kiyosakiego, Grzesiaka i innych, żyłem wielkimi wizjami, w głowie miałem miliony, mało tego – swoje stypendium naukowe zainwestowałem na forexie z wielką wizją, że przekuje je w piękny milion, nie dość że miliona nie było to jeszcze przewaliłem stypendium. Wierzyłem, że to jest takie łatwe, przyjemne i wystarczy chcieć i być przekonanym że się da. Wierzyłem w łatwy sukces.
6 lat trenowania nauczyło mnie, że to jest trochę inaczej. Owszem – trzeba być do czegoś przekonanym, trzeba chcieć – ale to nie wszystko. Chcesz przebiec maraton – dobra, trenuj sobie coś tam. Chcesz złamać trójkę – już „coś tam” nie wystarczy, trzeba solidnie zapierdalać. Teraz jak ktoś mi powie o milionie, czy o czymkolwiek – że aby coś osiągnąć wystarczy chcieć – od razu przypominam sobie o tym, ile kosztowało mnie w tym sezonie trenowanie do złamania głupiej trójki, a co dopiero ile może kosztować osiąganie na prawdę wielkich rezultatów. -
Zaakceptuj siebie.
Zanim zacząłem trenować byłem chyba najbardziej nieakceptującym się człowiekiem na świecie. Nie pasowało mi absolutnie wszystko we mnie. Każdego dnia myślałem o tym, co w sobie zmienić i próbowałem zrobić to na siłę. Nie wiem w sumie jak to się stało, ale po jakimś czasie się to zmieniło. Powoli zacząłem siebie doceniać – zaczęło się od maratonu, od docenienia tego, że chce mi się wychodzić na trening, a przeniosło się to na bardziej wewnętrzne aspekty samoakceptacji. Powoli jestem coraz bardziej świadomy tego, że nie mogłem zostać lepiej stworzony – ale trzeba było sporo czasu.
-
Największa wada może być największą zaletą.
To jest nawiązanie do punktu nr 2. Całe życie prześladują mnie dwie cechy, których cholernie nie lubiłem i nie akceptowałem- jestem człowiekiem bardzo ambitnym, ale w tej ambicji opóźnionym oraz jestem małomówny. Opóźnionym w takim sensie, że zawsze mi „trochu” brakowało do innych. Tu mi brakło 1 punktu do finału ogólnopolskiego olimpiady z fizyki (pamiętam jak to bardzo bolało), tu zdałem maturę na 98% a celowałem w 100. Gdy moi koledzy z rocznika robili już doktoraty, to ja dopiero broniłem swoją pracę magisterską. Gdy połowa znajomych ze szkoły średniej ma już dzieci – ja nawet żony nie mam, ba – nawet widoków nie ma żebym ją znalazł w najbliższym czasie 😀
Długo mi to leżało na sercu. Zawsze byłem opóźniony, zawsze w tyle i ciągle później łapałem życiowe sprawy.
Ale z drugiej strony – skutkiem tego opóźnienia jest to, że mam niesamowity upór, wytrwałość i ogromną cierpliwość.
Idę przez życie wolno, ale za to jak dobry, stary UAZ pod górę na włączonym reduktorze. I to jest jedna z moich największych zalet, bo jak pójdę na K2 czy Everest – dokładnie to mi będzie potrzebne. Jak będę realizował swoje największe pragnienia i marzenia – te cechy będą fundamentem.
Mimo nie zdania matury na 100% – udało mi się kilka osób przygotować do tych 100%, mimo opóźnionej obrony pracy mgr (która zresztą dotyczyła sterowania obiektów z dużym opóźnieniem :D) – zrobiłem ultra wypasione i skomplikowane badania i nawet wymyśliłem nieliniowy regulator PID i dostałem propozycję kontynuowania tematu w ramach doktoratu (może kiedyś skorzystam). A z moją małomównością związane są mało spotykane cechy analityczne, które w pracy są świetnym narzędziem i to kolejna moja ogromna zaleta. -
Nie ważny jest cel, ale droga.
Kiedyś liczyło się dla mnie zdobycie góry. Po tych paru latach trenowania i kończenia rożnych UTMB, Lavaredo i innych tego typu smakołyków dotarło do mnie, że najważniejsza w tym wszystkim jest droga, którą przebywamy. Nie ważne jest ukończenie maratonu w 3 godziny, ale ważne są wszystkie treningi, które musimy odbyć – te w zimie, kiedy jest ciemno, zimno i chce się spać. Te wiosną, które bolą, bo są na wysokich intensywnościach, ale tez te ze wschodami słońca, które zapierają dech w piersiach – te, na których spotyka się sarny, jelenie i inne zwierzęta i czuje naturę. Te w lecie, które są najprzyjemniejsze i dają dużo satysfakcji. Najważniejsze w tej drodze jest codzienne przełamywanie się – walka z leniem, walka z sobą i strefą komfortu. Liczą się małe, drobne codzienne zwycięstwa. To dzięki tej walce możemy doznać przemiany i poczuć radość.
-
„Czas jest piękny, bo wszystko pokazuje”
Pamiętam, jak wypowiedziałem to zdanie jakieś 8 lat temu 1 stycznia o 4 rano na zboczach Rycerzowej. Wszystko wymaga czasu. Żadna zmiana, szczególnie wewnętrzna nie dzieje się od razu. Jest to proces, który trwa całe życie. Powinniśmy codziennie stawać się innymi – lepszymi ludźmi. To jest trochę jak funkcja asymptotyczna, ciągle się zbliża do celu, ale osiąga go dopiero w nieskończoności, czyli nigdy. Walka o to trwa codziennie. I to nie jest prawda, że jeśli zaczniesz biegać, przeżyjesz ten pierwszy miesiąc, to potem już samo będzie się wychodzić na trening. Ja biegam już 6 lat i każde wyjście na trening to walka z leniem i pytanie „po co?”.
Po co? Po lepsze życie, po lepszego siebie i po kolejny krok na drodze swojej misji życiowej. Każdy ma swój cel i każdy ma swoją misję.
Dla mnie dzisiaj drogą jest bieganie, być może za jakiś będzie to coś innego – trzeba będzie się przezbroić z butów biegowych być może w rower, być może w skorupy i czekan – a może w wózek i kołyskę – czas pokaże.Być może Twoją drogą jest inna pasja – być może jest to taniec, piłka nożna, podróże, być może rodzina albo jeszcze coś innego. Na pewno jest to dla Ciebie wielkie i przynosi Ci dużo radości, szczęścia i spełnienia.
Pomyśl sobie o tym, jak to było jak tego nie miałaś/nie miałeś, a jak jest teraz 🙂
Co to w Tobie zmieniło?